poniedziałek, 19 listopada 2012

Katie Melua .... jesień? ach to TY!



Koncert Katie Melua 14.11.2012 hala ARENA Poznań


Jesień.... jesień.... jesień... jesień, ach to TY !
Od gorąca twych płomieni zapłonęły liście drzew
Od zieleni do czerwieni krążył lata senny lew
Mała chmurka nad jej czołem, mała łezka, słony smak
Pociemniało, poszarzało - jesień, jak to tak?
Jesień, jesień, jak to tak?
Jesień, jesień, jesień, jak to tak?
Jesień, jesień, jesień, jak to tak?
Jesień, jesień, jesień, jak to tak?
Jesień, jesień, jesień, jak to tak?








Za oknem jesień, słota i dość zimno, mgła... listopad.
Muzyka Katie idealnie pasuje do tego co za oknem i w sercach większości ludzi pod tą szerokością geograficzną
Jej najnowsza płyta „Secret Symphony” to już kolejna święcąca triumfy sprzedaży w sklepach, więc należało się spodziewać dobrej frekwencji mimo wysokich cen biletów . Poznański to już ostatni z trzech na tegorocznej trasie Katie i jak mniemam w najtrudniejszej z sal w jakiej jej przyszło zaśpiewać. Pisząc o możliwościach akustycznych Areny można pokusić się o parafrazę tytułu najnowszego krążka Meluy – Arena jest niczym tajemnicza symfonia skomponowana przez kogoś o wyjątkowym umyśle, nie dająca się okiełznać najtęższym umysłom i uszom oraz możliwościom technicznym akustyków.
Przyznaję,ze na support się nie załapałam, jak weszłam na salę właśnie dziewczyny kończyły swój set.
Scenę oddzielała czerwonopurpurowa ciężka , niczym w teatrze kotara zostawiając może ze dwa metry miejsca, a ja zastanawiałam się czy Katie wystąpi tylko na tym małym skrawku... gdy przemyślenia przerwała mi właśnie ona, kiedy to pojawiła się bez fanfarów , przemknąwszy się z gitarą przez szczelinę w kotarze. Ubrana była nad wyraz skromnie i jakoś tak swojsko. Miała krótkie spodenki i długi koronkowy płaszcz. Przywitała się i trzymając gitarę w rękach, po prostu zaczęła śpiewać. Rozpoczęła wieczór piosenką „Piece By Piece” - rozległy sie brawa a fotoreporterzy mając zaledwie trzy kawałki zaczęli swoje zadanie pod sceną.









If You Were A Sailboat” zagrała juz nie sama, na scenę weszły dziewczyny w czarnych sukienkach z kwartetu smyczkowego Secret Symphony. Oprócz ślicznej Katie fotoreporterzy mogli zaczepić obiektywy o skrzypaczki i wiolonczelistkę. Dzięki temu składowi „The Closest Thing To Crazy” w wersji akustycznej wypadła delikatniej i bardziej melancholijnie niż na płycie.
Jesienne nuty, delikatna Katie i Arena, zbyt chłodna i zbyt przytłaczająca na tego typu koncert... jakże inaczej wypadł by on w AULI UAM... ech i jaka cudna oprawa dla zdjęć tej eterycznie prześlicznej dziewczyny z gitara... rozmarzyłam się, gdy okazało się,ze czas dla fotoreporterów właśnie dobiegł końca.













Poszukałam miejsca w głębi sali na tzw płycie i jakież było moje rozczarowanie gdy to co nazywałam pod sceną za niedociągnięcie akustyczne przerodziło się w tym miejscu w prawdziwy horror dźwiękowej kakofonii. Kilkukrotnie odbijający się od ścian i sufitu trafiający do moich biednych uszu jako mieszanka głosu , pojedynczych akordów gitary i pociągnięć smyczków pooddzielanych od siebie o jakieś półsekundowe opóźnienie, w sposób kompletnie nie dający się znieść... Przerwy miedzy utworami zdawałyby się odpoczynkiem ale nie, krótkie opowieści Katie urastały do wysiłkowego rozszyfrowywania każdego wypowiedzianego przez nią słowa i nasłuchiwaniu w którym narożniku jako ostatni padnie w całości słyszalny wyraz. Koszmar. Zmęczona i zdegustowana postanowiłam znaleźć lepsze miejsce. Ten pomysł udało mi się zrealizować i po trzech próbach usadowiłam się w okolicy trybuny, tuż za konsolą akustyków, których miny i gorączkowe operacje na guzikach świadczyły ,że to nie tylko w mojej nieprofesjonalnej głowie powstały takie efekty.
Poza dźwiękowymi problemami, organizatorzy okazali się też niemili w stosunku do fotoreporterów. Gro sprzętu wylądowała w depozycie, dokładnie wtedy kiedy prawdziwa „uczta” dla uzbrojonych oczu na scenie dopiero się rozpoczęła, oto bowiem za Katie odsunęła się tajemnicza kotara i pojawiła się cała sekcja muzyków. Do tego fenomenalna gra świateł i pięknie wyeksponowany każdy z muzyków dawał dopiero efekt widowiska jakiego każdy z aparatem życzyłby sobie na swojej karcie pamięci. Dopiero w takich chwilach mogę docenić niewielkie rozmiary swojego zestawu, bo dane mi było bezkarnie dotrwać do końca koncertu, kradnąc dla WAS unikalne kadry z reszty widowiskowego występu Katie.
Jesienno-senną formułę koncertu przerywały piosenki o żywszych rytmach i zwielokrotnionym natężeniu gitary basowej, perkusyjnych rozmów z fortepianem i śpiewem uśmiechniętej Gruzinki, która po jednej z piosenek pochwaliła się,że jest już szczęśliwą mężatką. Wspominała o czasach dzieciństwa kiedy to w domu pozbawionym prądu, rozrywką wieczorem stawał się fortepian i długie rozmowy w rodzinnym gronie... W cudownie prostolinijny sposób po każdej piosence mówiła publiczności „dziękuję” tak ,że ta czuła się jedyna w swoim rodzaju dając wyraz aplauzem i uwielbieniem na twarzach.


























Tego wieczoru pojawiły się „A Moment Of Madness”, „If The Lights Go Out” czy „Spider’s Web” , „Secret Symphony”, „The Cry Of The Lone Wolf”, „The Walls Of The World” i „Forgetting All My Troubles”.
Na zakończenie głównej części koncertu zagrano „Moonshine” i „Two Bare Feet” po czym muzycy zniknęli ze sceny. Oczywiście owacje na stojąco wywołały wszystkich na scenę po to, by zabrzmiał największy chyba hit - „Nine Milion Bicycles”. Niespodziewanie wtedy kurtyna odcięła muzyków zespołu od wokalistki i wróciliśmy jakby do początku koncertu. Na scenie została sama Katie a publiczność opuściwszy swoje wygodne krzesła i rozsiadła się u stóp artystki tuż pod sceną. I tak, jak na rozpoczęcie koncertu sama z gitarą, wprost do każdego z nas, zaśpiewała ostatnie dwie piosenki.
Katie Melua to nie Lady Gaga, to nie jest żadna inna wokalistka wspomagająca się wyszukanym widowiskiem ,a jednak dwie godziny muzyki w jej wykonaniu nie potrzebują niczego takiego. Jest przekonująca swoja wrażliwością, a artystyczna prawda jaka bije z jej twórczości i tym jaka jest – skromna, otwarta i bezpośrednia dla swojej widowni, to coś , za to tak wielu ludzi kocha ją na tyle aby w tych trudnych dla muzyków czasach wydać kilka set złotych i pójść na jej koncert, a po nim uzupełnić swoją muzyczna fonotekę o kolejne jej dzieło.
justisza














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz