czwartek, 24 maja 2012

Uwierzyć w BELIEVE... to odwiedzić ich Przyladek Muzycznej Przestrzeni.

Ich koncert miałam obejrzeć już w zeszłym roku przy okazji występu zespołu Arena, który gościł w Poznaniu przy okazji promocji nowej płyty, "The Seventh Degree Of Separation", wtedy to BELIEVE miał być supportem... Nasza rodzima SUPERGUPA z Karolem Wróblewskim kontra SUPREGRUPA zza granicy z nowym wokalistą Paulem Manzi, to mogło byc ciekawe porównanie. Nie wiem dlaczego nie doszło wtedy do wystepu Believe... Paradoksalnie we wtorek koncert Believe też nie miał supportu...



Rodzima progresywna supergrupa, której członkowie tak jak w przypadku ARENY związani z już kultowymi grupami artrockowymi – Collage, Satellite, Mr Gil ma swoich absolutnie oddanych fanów. Właśnie owi wyznawcy przybyli do Blue Note, bo jak usłyszałam kiedyś ci , którzy ich usłyszeli na żywo Uwierzyli i Wierzą nadal. Zanim muzycy pojawili się na scenie – zabrakło stojaka dla skrzypaczki Satomi. Trochę szkoda, bo płyty z udziałem tego instrumentu brzmią naprawdę przepięknie. Koncert udowodnił jednak , że wykonania utworów nie były mniej kompletne , ba zyskały nawet więcej scenicznej zadziorności i ostrości. Koleżanka, absolutna zespołowa 'dewotka' – przepraszam Kasiu ... mówiła, że zespół jakby bardziej niż na poprzednim koncercie wypełnia przestrzeń uwolnioną przez skrzypce. Chłopaki doskonale rozbudowali partie klawiszowe, było miejsce na popisy gitarowe, zarówno przez Mr. Gila jak i Przema Zawadzkiego. Zabrzmiała też mocno i soczyście perkusja. Stworzony przez Believe tego wieczoru , chyba też, na ogromna prośbę Kasi - Przyladek Muzycznej Przestrzeni, wypełnił całą kubaturę klubu Blue Note, wszystkie wolne miejsca przy stolikach i na balkonie , choć przykro było patrzeć na pustawą sale, to muzyka zadawała się i tak zabrać wszystkich przybyłych w inna przestrzeń zupełnie poza zimny i nieprzyjemny piwniczny klub...





Tak, coraz mniej lubię tę zamkową piwnicę, choć są tam najlepsze kameralne koncerty, to właściciele zdają się pokazywać wszem i wobec ,że renoma klubu wystarczy za wszystko,że nie trzeba dobrego oświetlenia na scenie,że nie ma konieczności wywieszania plakatów w mieście na temat imprezy, nie trzeba odświeżenia ścian a wygłuszenie na suficie woła o pomstę do nieba! Całe szczęście, że nie używam lampy błyskowej do robienia zdjęć, bo przyglądając się mimochodem sufitowi, przeraziłam się ilością zakurzonej pajęczyny i kurzowych kłębów zwisających gęsto nad głowami publiczności. Kontynuując litanię niedociągnięć, gospodarze Blue Note uznali też, że nie trzeba większej ilości gatunków piwa w przyzwoitszej cenie... Wreszcie, pytam czy trzeba kontraktować po dwie rożne imprezy w jednym terminie,aby ci którzy przyszli na koncert i mają ochotę na rozmowy z muzykami przeganiani byli przez gości następnej imprezy, nie koniecznie w zbliżonym klimacie a nawet , z reguły z kompletnie innej galaktyki???





Ale, wróćmy do koncertu.
Kadrując przez większą część koncertu przykuwającego wzrok, elektryzującego wokalistę Karola ( jak przestało na frontmana- trup damski ścielić się może gęsto), nie zauważałam jak ciekawą i niesamowicie energetyczną postacią jest basista. Siadając na brzegu sceny poczułam cała sobą to, co wychodzi spod palców i wibruje jeszcze długo w całym podeście sceny.



Potem obiektyw skierowałam na Mr Gila, który chyba najbardziej z wszystkich emanuje sympatyczną energią otwartości dla publiczności.



Najbardziej nieodgadnioną dla mnie postacią w zespole jest Konrad Wantrych, przy klawiszach. Jakże inny jest np Clive Nolan ze wspomnianej na początku Areny, sterujący wzrokiem cały zebrany tłum z członkami zespołu włącznie, a jak skromny i wręcz zlękniony jest Konrad, którego wzrok tylko na chwilę wędruje po zebranych, a twarz powściągliwie opanowuje emocje.



Nie umknęła mi znakomita gra Vlodiego Tafela. Gdyby nie fakt, że Karol wspomniał o ułomności perkusisty, który radzi sobie za zestawem bębnów z jedna nogą i protezą, nigdy nie przyszło by mi do głowy ,że jest jakoś inaczej, czy mniej doskonale. Koledzy muzycy wspomagają kolegę w wytrwałości często podkreślając jego kunszt i dedykując mu zawsze podczas koncertu utwór.



Pod koniec koncertu usłyszeliśmy i inną dedykację - Please Go Home – pamięci zmarłego niedawno Roberta Roszaka. Utwór ten został napisany po śmierci redaktora, a szacunek i wzruszenie dało się widzieć w tym, co na twarzach i w postaci dźwięków pokazali nam członkowie Believe.



Bis oczywiście był i było znów przecudnie... nie wypuściliśmy ich jednak, bo mimo, iż puszczono muzykę „przeganiacza”, to brawa i krzyki zgromadzonych, nie pozostawiły wątpliwości – MUSICIE JESZCZE ZAGRAC !!!



Muzycy zaczęli, perkusista stanął pod scena i wydarł się jak najzagorzalszy FAN, po czym wszedł za swój zestaw. Zaczął się show-kabaret, Karol z mikrofonem podchodził do każdego z kolegów oddając im na kilka sekund wokalne przywództwo, ja rozluźniona jak w domu przed telewizorem podsunęłam krzesło pod scenę a nogi oparłam o scenę. Oczywiście nie pozostało to bez echa, bo muzycy zwrócili mi uwagę,a właściwie Mirek Gil, że po raz pierwszy, tu, w Poznaniu mieli spotkanie z panią fotograf rozlokowaną na krześle z nogami na scenie, jakby to nie oni byli tu gwiazdami.






Obiecałam, że na zdjęciach nie znajdą moich szpilek na pierwszym planie tylko samych siebie. Po koncercie rozmowy, dowcipy i humory w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nastrojowe granie, zaangażowane i poetyckie teksty a w prywatnych rozmowach otwarci skromni ludzie .




Uwierzcie mi, nie da się w nich nie wierzyć...










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz