Uczestnictwo
w dużej ilości koncertów z akredytacją foto, niestety ma swoje
minusy. Człowiek podchodzi z lekką rutyną do koncertów, które ma
na wyciągnięcie ręki, nie czeka już na nie z wypiekami na twarzy,
nie wiąże się to z karkołomnymi często polowaniami na dobre
bilety. Wreszcie nie ma tego dreszczyku, czy uda się wbiec pod same
barierki, czy przemyci się mały aparacik, no i czy nie wygonią z
koncertu „źli” ochroniarze... Są jednak koncerty, które
potrafią zaburzyć tę monotonię. Są w stanie wybić z równowagi,
wzruszyć, wywrócić całe skupienie podczas ustawiania sprzętu,
spowodować, że palce nie mogą ustawić ostrości, a łzy lecące
ciurkiem uniemożliwiają patrzenie przez wizjer. Ten w Poznaniu, w
Eskulapie, który odbył się podczas wiosennej odsłony trasy
ANATHEMY, promującej ich nowy, cudowny album „Weather Systems”
przyprawił mnie o cały komplet wzruszeń. Przecudowny, zapierający
dech w piersiach i absolutnie niezapomniany. Danny, który krzyknął
w połowie koncertu „ZAJEBIŚCIE POZNAŃ” tylko podkreślił
niesamowitą atmosferę tego wydarzenia. Wiosenna trasa okazała się
wielkim sukcesem dla Brytyjczyków i w zasadzie z marszu ustalono
kolejne daty jesiennych występów w Polsce. Oczywiście nie
pozostawało mi nic innego, jak założyć ze koncert z jesiennej
trasy należy zaplanować w grafiku, aby móc porównać emocje i
stan wrażliwości na muzykę ANATHEMY.
W
niedzielne, późne popołudnie pod poznańskim Eskulapem spotkałam tłum ludzi, rozbawionych i rozemocjonowanych
zapowiadającą się ucztą. W Bydgoszczy uderzyło mnie za wcześnie "zgaszone" słońce i garstka szwendających się ludzi w poszukiwaniu
piwa , którego w Hali Astoria nie przewidziano tego dnia. Obu sal
nie można nawet porównywać. Tak, jak narzekałam zawsze na
Eskulap, tak po wizycie w Astorii będę przepraszała poznański
klub chyba jeszcze długo z rożnych względów. Ludzi na koncercie
było dużo, może nie 100% , ale spore wypełnienie dało
się odczuć w postaci duchoty i braku przepływu powietrza. Hala do
widowisk sportowych jakoś dziwacznie wyglądała uzbrojona w scenę
koncertową umieszczoną na dłuższym boku tak, że można ją było
obejść dookoła, bez mała objechać nawet na rowerze. Konsola ustawiona zaraz przy schodach też nie wróżyła nic dobrego
akustycznym walorom koncertu. Ilość lamp i reflektorów uspokoiła
moje fotograficzne serce i przynajmniej w tej kwestii nie
spodziewałam się problemów. Cała sala ludzi oczekujących na
ANATHEMĘ zdawała się być w lekkim transie - skupione twarze,
przytłumione rozmowy, objęte pary, część starszej widowni
usadzona na krzesełkach widowni. Mój bliski znajomy mówi zawsze w
takich momentach - wiesz, my, przychodzimy na koncert po to, by wziąć
udział w misterium. Nie potrzeba kościelnych dzwonów, kadzideł i
świec aby przeżywać , doznawać wzruszeń ocierających się niemal o religijny mistycyzm. Ale, pora na muzykę...
Supportujący
wiosennie Amplifier zastąpił w Bydgoszczy A Dog Called Ego. W
sumie zabrakło mi sympatycznych „krawaciarzy” z Poznania.
Zdecydowanie wiosenny powiew świeżości scenicznej i zaangażowania
w grę , którą pokazał Amplifire, zastąpił lekko jesienny i
chwilami monotonny występ A Dog Called Ego. Nie powiem, żeby
muzycznie byli nieciekawi, ale jakoś scenicznie nie widziałam ani
emocji , ani charyzmy, ani pomysłu na siebie. Zespół ma w składzie
chyba najbardziej "bezwyrazowego" basistę na świecie. Ten nijaki ,
ubrany w białą koszulę księgowy, w okularach, przez cały występ
nie zrobił żadnej ciekawej miny, gestu czy czegokolwiek. Zburzył
cały mit o tym, że w rockowych kapelach „najfajniejsi” są
basiści i perkusiści. Z tej trójki cały bagaż ekspresji próbował
przekazać wokalista. Moim zdaniem nie udało się.
AMPLIFIRE po koncercie
Tak, jak na Amplifire w pełnowymiarowym secie odnalazłabym się bez trudu tak, A Dog Called Ego nie zrobił na mnie wrażenia kompletnie. Publiczność jednak była bardzo łaskawa i zgotowała Hamburczykom miłe oklaski. Cóż może przyjdzie skosztować jakiegoś studyjnego materiału?
Nic to,
za moment mieli wejść bohaterowie wieczoru, którzy od jakiegoś
czasu krążyli i przed wejściem do Hali i po korytarzu zaczepiani
przez fanów, proszących ich o autograf lub pamiątkowe zdjęcie...
bo tak już z tymi NASZYMI RUDZIAKAMI jest, że są jak nasza
rodzina, skromni, przesympatyczni i niezwykle przyjaźni. Występ w
Krakowie w noc poprzedzającą poznański koncert był podobno
nieziemski, o tym nawet zespół pisał na swojej stronie, a
wspomnienie o tym ze sceny w Bydgoszczy spowodowała najlepszą
reakcję publiczności w Astorii. Początkowo ludzie byli tak
skupieni, że miałam wrażenie , iż słyszę jak oświetleniowiec, który kompletnie pogubiony w manipulowaniu guzikami od lamp klął
pod nosem, słyszałam też jak ochroniarze w pełnej gotowości czekając na jakieś wybuchy ekspresji publiczności, pytają jeden
drugiego o co tu chodzi, czy to aby koncert czy msza jakaś.
Cicho i
bardzo statycznie przeleciały pierwsze trzy bliźniaczo podane w
Poznaniu i w Bydgoszczy utwory z nowego krążka. Potem już było
coraz cieplej , lepiej i emocjonalnej. "Rudziaki" wywoływali emocje,
radość i ekspresję prowokując klaskanie, śpiewy, a nawet mini
pogo pod scena, cóż progrock ma i takie oblicze.
W
Poznaniu płakałam, w Bydgoszczy, cieszyłam się jak na
najwspanialszym show. Radość na twarzach muzyków i rozpierająca
ich energia zdawała się być większa niż ludzi zgromadzonych pod
sceną. Muzycy w kompletnym amoku, każdy z nich porywał swój
fragment sceny i publiczności u stóp, z nieukrywana radością i
mistrzostwem koncertowych interakcji ze swoimi fanami. Sczytywaliśmy
każdą zachętę z ich strony, każdy gest w lot kontynuowany był
gromadnie, czysta muzyczna „orgia” !!! W Poznaniu było
wzruszenie, w Bydgoszczy była absolutna czysta wesołość i
szczęście!!! Brytyjczycy wiosną przyjechali promować wydany
niemalże przed chwilą „Weather Systems” w Bydgoszczy grali
repertuar z pierwszych miejsc list przebojów, to dało się słyszeć,
to było czuć w interpretacji, w odwadze i brawurze wykonania!
Publiczność, wtórująca Vincentowi i Lee Douglas w śpiewaniu,
klaskająca pod dyktando Dannego, pozująca wg wskazówek Daniela.
Ależ czy można nie ulec takiej „dyktaturze' ? Tak, to był j
kolejny z TYCH koncertów, i to kolejny z udziałem ANATHEMY, to
cudotwórcy!!
W Eskulapie leciały łzy i pot z sufitu. W
Bydgoszczy była parnota i „śmiech na sali” !!! Choć dźwięk
był koszmarnie zniekształcony w Hali kompletnie nie dającej się
opanować akustykowi, choć oświetleniowiec, ponoć po trzech
godzinach programowania pogubił się kompletnie, co w efekcie
przełożyło się na fotograficzną frustracje wszystkich
reporterów, ale najważniejsza była przecież MUZYKA ANATHEMY!
Czy opiszę jak zabrzmiały poszczególne utwory? Po co, to w
zasadzie nie miało znaczenia, ONI mogliby grać jeden utwór przez
cały koncert, a i tak atmosfera zahipnotyzowania ludzi zgromadzonych
w sali, byłaby magiczna. Tacy są teraz bracia Cavanagh i spółka -
wielka kochająca się rodzina, do której należymy od dawna my
wszyscy!
.
Setlista
Anathema z Poznania:
Untouchable Part 1 / Untouchable Part 2 / Lightning Song / Thin Air / Dreaming Light / Everything / Deep / Emotional Winter/Wings Of God / A Simple Mistake / Storm Before The Calm / The Beginning And The End / Universal / Panic / The Lost Child / Internal Landscapes /
Bisy:
Closer /A Natural Disaster / Flying /Fragile Dreams
Bisy:
Closer /A Natural Disaster / Flying /Fragile Dreams
Setlista
Anathema z Bydgoszczy:
Untouchable,
Part 1/Untouchable, Part 2/Thin Air/Dreaming
Light/Everything/Deep /Emotional Winter/ Wings of God /A Simple
Mistake/Lightning Song/The Storm Before the Calm/ The Beginning and
the End/Universal/Closer/A Natural Disaster /Flying
/
Bisy:
Bisy:
Internal Landscapes/Empty/One Last Goodbye(wyproszony przez
rozentuzjazmowany tłum)/Fragile Dreams
P.S.
ANATHEMA to fenomen, który nie daje się zaszufladkować w żaden sensowny
sposób. W Poznaniu dzielili się z fanami wodą. Publiczność
kochają do tego stopnia, że mimo zmęczenia zawsze wychodzą zaraz
po koncercie i długo, długo rozmawiają, dają się fotografować i
składają miliony podpisów. Każdy z kochanych „Rudziaków”
jest bliski naszym sercom. To, co przez ponaddwugodzinny koncert dali
z siebie świadczy o tym, że są w swojej szczytowej formie, ci
którzy do tej pory nie byli na żadnym koncercie stwierdzam - są
muzycznie ubożsi, by nie powiedzieć „upośledzeni” o bardzo
ważną cząstkę uwrażliwiająca na dzisiejszy nie najlepszy świat
i relacje miedzy ludźmi. To, co tworzy się podczas ich koncertów
wymownie określi parafraza słynnego cytatu :
"koncerty
Anathemy przeważnie zaczynają się od trzęsienia ziemi. Potem
napięcie już tylko rośnie...."
bo na
koniec koncertu Bydgoska publiczność oszalała, a Danny i Lee
ujęci pod łokcie wycieli na scenie iście ognistego MAZURA w
rytm burzliwych oklasków. „Zejście” ze sceny nastąpiło o
magicznej 23:32
Pokuszę
się o może nonszalanckie stwierdzenie, że tak jak Hitchcock to
ikona kultury, człowiek, który wymyślił nowy gatunek filmowy –
dreszczowce, tak ANATHEMA wymyśliła lub stała się prekursorem
koncertów-dreszczowców, bo każdy ich koncert porywa całkowicie i
pomaga zapomnieć o bożym świecie. Po ich koncertach najczęściej
miewa się bóle żołądka, od nieustającego ani na sekundę
napięcia ze .... wzruszenia.
Serdeczne
podziękowania dla Piotra Kosińskiego i Rock Serwis za możliwość
uczestnictwa w tych obu ucztach. DZIEKUJEMY !!!
Oświetleniowiec Anathemy programował konsole / oświetlenie nie trzy godziny a godzin DZIEWIĘĆ.
OdpowiedzUsuń