czwartek, 20 września 2012

Jethro Tull w Zabrzu


Ian Anderson's Flying Circus ,

 czyli -Thick As A Brick – Zabrze Dom Muzyki i Tańca 24.08.2012



Rok 2012 jak dla mnie obfituje w wydarzenia niezwykłe. Koncertowo działo się dobrze i bogato.
Koncerty, na których miałam przyjemność być zadowoliły moją „starą” muzyczna duszę w stopniu najwyższym. Zarówno te na wielkich scenach, jak i te w niewielkich klubach, pozwoliły na ucztowanie z muzyką pisaną z wielkiej litery. A wydarzenie muzyczne to, o którym poniżej zasługuje na dłuższą wypowiedź jeszcze z innego względu. Zahacza bowiem o zjawisko znacznie szersze niż samo odegranie set listy przygotowanej wcześniej, urozmaiconej czasem niekontrolowanym bisem, czy „wymuszoną” przez reakcję publiczności improwizacją , lub też w ogóle zaskakującym przebiegiem skrzętnie ułożonego wcześniej repertuaru koncertu. Mówię mianowicie o koncertach – przedstawieniach.
Niektóre „stare” koncertowe dusze żachną się na wspomnienie np. projektu „The Musical BOX” - Genesis, czy rozbudowanych, naładowanych efektami i scenograficznymi gadżetami spektakli Pink Floyd, totalnie niekontrolowanej radości grania zespołu towarzyszącego Frankowi Zappie, czy też zapiętemu na ostatni guzik majstersztykowi organizacyjnemu przedsięwzięć pod szyldem Jean-Michela Jarre'a.
Widowiska te, jak powiedział kiedyś mój znajomy, albo są po to, aby zamaskować i odciągnąć uwagę od kiepskiego repertuaru lub braku umiejętności występujących, albo stanowią ściśle przemyślaną opowieść wizualno – muzyczno - tekstową.
Zawsze w takim momencie stajemy przed szeregiem pytań i wątpliwości, czy odgrywanie 100% zawartości koncept – albumu jest dobrym zamysłem? Czy to jest to, czego ludzie oczekują, czego będą chcieli słuchać, no i przede wszystkim czy przyjdą, kupią bilet i zwrócą koszty organizatorom? Czy nie jest lepszym wyborem odegranie wiązanki przebojów z całej dyskografii tzw: „the best of” ?
To pytanie zadał sobie Ian Anderson przed podjęciem decyzji o ruszeniu w trasę pod szyldem „powrót do przeszłości” i „powrót do przeszłości II” . Decyzja zapadła i oto w czterdziestą rocznicę premiery słynnego albumu „Thick As A Brick” oraz przy okazji wydanego również z tej okazji „Thick As A Brick 2: Whatever Happened To Gerald Bostock?” - kontynuacji wcześniej wspomnianego albumu, Jethro Tull ruszył ze spektaklem , goszcząc dzięki Piotrowi Kosińskiemu i Rock Serwisowi w Domu Muzyki i Tańca w ZABRZU 24 sierpnia 2012r.

Kultowa płyta Jethro Tull "Thick As A Brick" to majstersztyk dopracowany w najdrobniejszych szczegółach z 1972 r. , który zapisał się w historii muzyki rockowej złotymi zgłoskami.
Jeden prawie 44 -minutowy utwór opowiada o genialnym ośmiolatku, Geraldzie Bostocku.
Poemat fikcyjnego chłopca zapisany jest na okładce albumu, stylizowanej na stronę z gazety. Według artykułu zamieszczonego w tej gazecie chłopiec, okrzyknięty "Małym Miltonem ", bierze udział w konkursie literackim, ale zostaje zdyskwalifikowany, gdy lekarze orzekają (po lekturze jego dzieła), że jest on niezrównoważony psychicznie.
Okładka po rozłożeniu zamieniała się w gazetę z tekstami o Bostocku, oraz co ciekawe, z recenzją nowej płyty Jethro Tull. Wszystko było oczywiście fikcją, wymysłem Andersona jednak na tyle wiarygodnym, że postać zaczęła wkrótce potem żyć własnym życiem (ma np. konto na Facebooku).

Przypomnijmy, mistrz Ian, urodził się w Szkocji, 65 lat temu. Miał 21 lat, gdy założył grupę Jethro Tull. Album "Stand Up" z 1969 r. , drugi w dyskografii, trafiła na pierwsze miejsce w sprzedaży w Wielkiej Brytanii. Płyty z początku lat 70.: "Aqualung" i "Thick As A Brick" wprowadziły zespół w światowe szeregi gwiazd rocka.
Ich dorobek to 30 płyt, który sprzedał się w ponad 60 milionach egz. Ponad 3000 koncertów w 40 krajach całego świata – to okrągłe liczby , które mówią same za siebie.
Ostatnio trochę więcej jest samego Iana, bez zespołu, ale czy można się temu dziwić?
Jego charakterystyczna poza koncertowa (Ian gra na flecie stojąc na jednej nodze jak flaming), należy do najważniejszych symboli i ikon światowego rocka.

Minęło naprawdę sporo czasu od premiery albumu. Członków zespołu kiedyś bardzo trafnie można było opisać tekstem naszego narodowego Wieszcza:
Brody ich długie, kręcone wąsiska,
Wzrok dziki, suknia plugawa;
Noże za pasem, miecz u boku błyska,
W ręku ogromna buława ( a raczej flet...)
Teraz to już starsi panowie, szata raczej spokojna wręcz nudna, ale wzrok pozostał dziki, budzący skojarzenia z niemniej szalonym mistrzem Salvadorem Dali.
Sam Ian nie uważa się za muzyka rockowego, myśli o sobie raczej w kategoriach niezrzeszonego z jakąkolwiek grupą. Wstaje o 6:00 , bo jest wtedy najbardziej twórczy i kreatywny. Nie prowadzi rockandrollowego życia. Być może właśnie dlatego nie boi się rzucać swojej publiczności kolejnego wyzwania, jaką jest niewątpliwie koncert-przedstawienie . Przemyślana w każdym najdrobniejszym calu koncepcja odegrania w całości koncept - albumu przy użyciu wizualizacji z udziałem narratora w osobie samego Iana, ze wspomagającym go aktorem odgrywającym rolę gł. bohatera , oprócz tego stroje, zmiany nastroju, oświetlenia, i całe napięcie budowane wokół wątku zawartego w tekście napisanym do muzyki.
Choć już i lata nie te i smukłość ciała inna, nikt nie wyręczał Iana , nawet nomen omen, alter ego Iana, w osobie Ryana O’Donnella, nie śmiał zapozować w sposób rozpoznawalny dla Andersona. Zasiadał tylko na krześle z czymś w rodzaju krótkiego kijka który mógł do złudzenia przypominać flet... ,
ale tylko to.

Anderson jest dość dziwnym rockmanem, nie należy do towarzystwa muzyków. Nie ma tam przyjaciół, nie utrzymuje kontaktów z branżą. Nie chodzi na imprezy, nie socjalizuje się.

Więc czy jest gwiazdą rocka?

Przez dwie godziny wieczorem w Zabrzu skupił na sobie uwagę w sposób szczególny i hipnotyzujący.
Jakieś 20 lat temu Jethro Tull był w trasie, zaskakującej niezwykłym traktowaniem koncertu. Pomysł był taki , aby na scenie były wygospodarowanie miejsca, gdzie ludzie mogli usiąść i posłuchać i popatrzeć na zespół z bliska, a nawet porozmawiać podczas koncertu. Nie dane mi było uczestniczyć w tym przedsięwzięciu , ale chodziły słuchy, że wybrańcom na scenie podawano nawet drinki i jedzenie . W przypadku Jethro Tull każda płyta, każda trasa, to trochę inny projekt. Na obecnej trasie nie było nawet szansy na oficjalne robienie zdjęć. To trasa bardzo zdyscyplinowana, wręcz teatralna, z elementami audiowizualnymi, aktorem i mimem. Konkretna struktura, która mocno różni się od większości koncertów, które w ogóle odbywały się ostatnich latach. To absolutny powrót do lat 70 i koncertów-przedstawień.
Jak sam Ian mówił przed trasą:
- to spektakl, teatr muzyczny. Na scenie nie ma miejsca dla publiczności. Chcemy, żebyście siedzieli na swoich miejscach i pozwolili, żebyśmy zapewnili Wam odpowiednią rozrywkę.

Okazało się ,ze można połączyć historyczna ikonę z godnym roku 2012 albumem- kontynuacją , wszystko stworzyć w trzy tygodnie a na dodatek opracować to całe przedsięwzięcie na potrzeby widowiska..
Wszystko w Monthy Pythonowskim stylu mogliśmy obejrzeć, posłuchać i podziwiać właśnie w ZABRZU.

Czy był to ryzykowny krok? Czy trasa spełni oczekiwania zarówno zespołu jak i publiczności? Czy jest to swego rodzaju arogancja wobec dzisiejszych czasów, jak cała kariera i działalność Jethro Tull, w której nie brakowało eksperymentów i pewnego rodzaju nonszalancji? A czy arogancją nie było np. wprowadzenie fletu do rockowego instrumentarium, bo można było mieć wątpliwości czy będzie pasował, czy ludziom się to spodoba? Nie było wiadomo, ale ogromna chęć i ciekawość podpowiadały że warto spróbować. Fletu używano już wcześniej na płytach rockowych, był on jednak jedynie ozdobnikiem. Ian sprawił , że stał się ważny tak samo, jak charakterystyczne instrumenty tamtej epoki, organy Hammonda czy gitara elektryczna. Czy flet pasuje do rocka? Po 40 latach pytanie wydaje się być nie na miejscu. A czy Ian jest rockmanem? Czy koncerty Jethro Tull są koncertami? czy może to coś z zupełnie innej beczki?

Tym bardziej ,ze zamiast zwyczajowych smokingów i kreacji wieczorowych obowiązujących w teatrze, większość publiczności ubrana była w t-shirty i dżinsy, a w czasie antraktu rozmowy toczyły się wokół tematyki rockowej.

Zatem czas na podsumowanie.
Proszę państwa, był to:
Ian Anderson's Flying Circus – Thick As A Brick – Zabrze Dom Muzyki i Tańca 24.08.2012
Skład zespołu:
- na gitarze elektrycznej - Florian Ophale,
- na basie David Goodier,
- na instrumentach klawiszowych - John O’Hara,
- za perkusją zasiada Scott Hammond,
- na flecie, gitarze akustycznej (tej o zmniejszonym rozmiarze) oraz śpiew – Ian Andesron.
- wspomagający Iana wokalnie, przedstawienie aktorsko i pantomimicznie bardzo uzdolniony i przystojny - Ryan O’Donnell

P.S.
Część pierwsza z ’72 roku została odegrana w całości, po czym nastąpiła kilkunastominutowa przerwa. Potem była część współczesna, materiał z 2012r.. Wszystkiemu towarzyszyły filmiki odtwarzane z kanału You Tube wyświetlanym na ekranie. Ian w roli narratora wprowadzał widzów w kolejne części spektaklu, u dołu ekranu mogliśmy śledzić napisy po polsku. Bardzo ciekawym pomysłem było przedstawienie muzyków za pomocą projekcji jego wizerunku i krótkiej zapowiedzi. Po chwili odpowiednia osoba pokazywała się na scenie, muzyk kłaniał się i dołączał do grupy. Na końcu zjawił się sam mistrz, a potem na ekranie pokazywały postacie technicznych, oświetleniowców, akustyków, słowem cała ekipa biorąca udział w przedsięwzięciu. Prezentacji towarzyszyły oklaski i ukłony członków Jethro Tull zwróconych w stronę ekranu jakby byli publicznością. Napisy na ekranie zakończyły spektakl.
Po odegraniu programowej części wszyscy czekali na bisy. Piotr Kosiński w kuluarach wspomniał, że podczas rozmowy z menadżerem zespołu zadano mu pytanie, czy Jethro Tull mogłoby zagrać jakiś „kawałek” na zamkniecie wieczoru. Naszym zdaniem, mogłaby odbyć się część trzecia tego koncertu, składająca się z utworów nie związanych z TAAB.
Bis więc był. Jethro Tull i Ian Anderson wybrali sztandarowy numer – Locomotive Breath – wiadomo było, że konwenanse i krzesełkowy układ publiczności zostanie wtedy zaburzony. Na przekór „strażnikom bezpieczeństwa” - pierwsze rzędy ruszyły po scenę, aby nadrobić pamiątkowe utrwalanie na kartach pamięci telefonów, podręcznych aparatów czy trochę lepszych urządzeń, skrzętnie skrywanych na tę okazję zarejestrowania niezapomnianych chwil z Ianem i jego zespołem. Nic nie zadziałała inwazja „hiszpańskiej inkwizycji”, nikt z ochroniarzy nie zdołał już powstrzymać fanatycznej euforii pod sceną. Oczywiście wszystko na miarę nobliwej publiczności średnio 40+
I to był już koniec podróży do przyszłości i powrotu do przeszłości...

Justyna Szadkowska - justisza





















5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. „Zawsze w takim momencie stajemy przed szeregiem pytań i wątpliwości, czy odgrywanie 100% zawartości koncept – albumu jest dobrym zamysłem? Czy to jest to, czego ludzie oczekują, czego będą chcieli słuchać, no i przede wszystkim czy przyjdą, kupią bilet i zwrócą koszty organizatorom? Czy nie jest lepszym wyborem odegranie wiązanki przebojów z całej dyskografii tzw: „the best of” ? To pytanie zadał sobie Ian Anderson przed podjęciem decyzji o ruszeniu w trasę pod szyldem „powrót do przeszłości” i „powrót do przeszłości II” .”
    Myślę, że tego pytania Ian sobie chyba nie zadał… a to z tej prostej przyczyny, że ostatnie lata – przy braku nowego materiału zespołu, który by można promować (nie mówię o solowych pozycjach IA) - to pasmo spektakli ze sporą dawką spod znaku – właśnie - „the Best” (wiem coś na ten temat, bo od 1991 miałem przyjemność uczestniczyć w 15 spektaklach na żywo ekipy Jethro Tull – w Polsce, Czechach i Anglii; tak na marginesie: dla mnie, najlepszym i zarazem..najtwardszym był ten z Ostrawy, na trasie uświetniającej 25 lecie istnienia grupy, zespół był w znakomitej formie!..najbardziej niedocenianym zaś ten, drugi, katowicki (bodaj z 1998 roku) na którym Ian zafundował widzom sporą dawkę z niełatwej płyty Stand Up).
    Wracając do rzeczy: Artysta, o tak mocnej, legendarnej wręcz reputacji i – nie ukrywajmy! –finansowej niezależności, może sobie pozwolić na wiele… nawet na narzekanie obserwatorów ( pierwszym takim wyznacznikiem była rezygnacja z odgrywania na trasach nieśmiertelnego i zajechanego do bólu sztandarowego hymnu Tull „Aqualunga”), ale z drugiej strony, wiem też, że Ian Anderson nie lubi być ..nielubiany (patrz: podążanie za aktualnymi przed laty trendami na płytach „Under Wraps” czy „Crest of Know” ) więc ..hmm..może jednak…. się zastanawiał?..:-)

    Minęło naprawdę sporo czasu od premiery albumu. Członków zespołu kiedyś bardzo trafnie można było opisać tekstem naszego narodowego Wieszcza:
    „Brody ich długie, kręcone wąsiska,
    Wzrok dziki, suknia plugawa;
    Noże za pasem, miecz u boku błyska,
    W ręku ogromna buława ( a raczej flet...)
    Teraz to już starsi panowie, szata raczej spokojna wręcz nudna, ale wzrok pozostał dziki, budzący skojarzenia z niemniej szalonym mistrzem Salvadorem Dali.”

    Nie wiem, czy to przypadkowa zbieżność, ale… zacytuję fragment mojej starej „recenzji” sprzed wielu..wielu..lat:
    „U mnie d r a m a t... Pod wieczór w Andrychowie siada sieć energetyczna...więc na przemian – wk….. się i flaczeję.. wk….. się i flaczeję - na całe szczęście dzielni fachowcy okazują się być chyba fanami Jethro, bo uwijają się z problemem w tri miga...
    I oto mogę cieszyś się "żywym" Andersonem.. jego wzrokiem dzikim i szatą plugawą (nie! nie! z tą szatą plugawą przeginam...plugawa - owszem - była, ale jakieś dziesięć lat wcześniej; tu Ian prezentuje się w klubowych barwach szkockiego góralstwa ..całkiem schludnie i godnie).

    Czyż nie, zaskakująco podobne spostrzeżenia?..:-)

    „Choć już i lata nie te i smukłość ciała inna, nikt nie wyręczał Iana , nawet nomen omen, alter ego Iana, w osobie Ryana O’Donnella, nie śmiał zapozować w sposób rozpoznawalny dla Andersona. Zasiadał tylko na krześle z czymś w rodzaju krótkiego kijka który mógł do złudzenia przypominać flet... ,
    ale tylko to.”

    Bardzo trafna uwaga. Alter ego Andersona, Ryan O’Donnel nie silił się na idealne odtwarzanie (kopiowanie) postaci młodego mistrza”; śpiewając zaś – zresztą znakomicie! - pod dawnego, „łkającego” Janka, przemycał deczko odautorskiej, aktorskiej i n t e r p r e t a c j i .
    Tyle moich suplemencików do bardzo dobrego tekstu i zanakomitych fotek!
    Ze swej strony zapraszam w chwili totalnej nudy na:
    http://progrock.org.pl/teksty/item/6037-z-blogu-wielkiego-fana-jethro-tull-ukasza-wsia
    (nagłówek mylący, bo jest to zbiór wybranych, wyłącznie moich refleksji i zdarzeń związanych z Jethro Tull i ze mną)
    oraz na: http://progrock.org.pl/teksty/item/5928-king-crimson-sala-kongresowa-warszawa-7-czerwca-1996

    Pozdrawiam!






    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo bardzo dziękuję za obszerny komentarz !!!
      W sumie spostrzeżenia się same cisną i wyrywają na światło dzienne, tym którzy podobnych klimatów słuchają, i nawet bywają bliźniacze... moze to nie tylko zbieżność lecz identyczna częstotliwośc fal odbioru ???
      justisza

      Usuń
  3. zgadza się.. może tak być..:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. ha!.. powyżej napisałem: "..tak na marginesie: dla mnie, najlepszym i zarazem..najtwardszym był ten z Ostrawy, na trasie uświetniającej 25 lecie istnienia grupy, zespół był w znakomitej formie!..najbardziej niedocenianym zaś ten, drugi, katowicki (bodaj z 1998 roku) na którym Ian zafundował widzom sporą dawkę z niełatwej płyty Stand Up)".

    Nie napisałem za to, że: w kategorii największych koncertów,w których miałem przyjemność przez te 30 lat uczestniczyć, para-teatralno-muzyczny spektakl "Thick As A Brick: part 1&2" z Zabrza, mieści się w trójce najważniejszych...w kategorii: para-teatralno-muzyczny spektakl.. absolutnie na miejscu pierwszym !...

    OdpowiedzUsuń